Powstanie hetmana zaporoskiego Bohdana Chmielnickiego wstrząsnęło podstawami Rzeczypospolitej. Kozacy oraz sprzymierzeni z nimi Tatarzy podchodzili aż pod miasto Lwów i Zamość. Klęska za klęską niekompetentnych hetmanów, którzy poszli w niewolę oraz reperkusje śmierci Władysława IV wpłynęły na utratę kontroli nad większością Ukrainy. Ofensywę armii powstańczej zatrzymała dopiero heroiczna postawa obrońców Zbaraża. Brak chęci porozumienia między stronami doprowadziło do kolejnych starć.
Wiosną 1651 roku Kozacy zajęli większość ziem Podola, ale z decydującym ciosem postanowili czekać na swojego krymskiego sojusznika. Pod koniec czerwca ponad stutysięczna armia kozacko-tatarska ruszyła na Beresteczko, gdzie zmiało dojść do decydującego starcia. Kozacy obciążeni licznymi taborami, maszerowali co prawda nieśpiesznie, ale w dość wysokiej dyscyplinie.Wojska Jana II Kazimierza z holenderskiej sztuki militarnej zaczerpneły nowinki, takie jak podział armii na stałe kolumny marszowe, wytyczenie dokładnych tras przemarszu i pomalowanie wozów transportowych, w celach rozróżnienia ich na polu bitwy. Ciekawą anegdotą jest iż hetman Mikołaj Potocki na wieść o malowaniu wozów zakrzyknął: „Dajcie mi pokój, bo się nożem pchnę!”. Swych gróźb ostatecznie jednak nie urzeczywistnił.
Armia Rzeczypospolitej stanęła w Beresteczku i oczekiwała wojska Chmielnickiego i chana Gireja. Pierwszego dnia doszło do bitwy kawaleryjskiej z Tatarami. Następnego dnia jazda polska ustawiła się w zbyt wielkim oddaleniu od wałów artylerii i przez to nie miała wsparcia ogniowego. Nieprzyjaciel postanowił to wykorzystać i zawzięcie atakował, spychając przerażonych Polaków za wały obozu. Dopiero dzień trzeci przyniósł oczekiwane rozstrzygnięcie.
Wczesnym rankiem król wyprowadził z obozu wszystkie wojska i ustawił je „na modłę holenderską” w szachownicę. Jazda i piechota stanęły na przemian, nawzajem się wspierając oraz asekurując skutecznym ogniem i manewrem. W silnym centrum, które miało rozstrzygnąć losy bitwy, pozycje zajęła polska artyleria, regimenty zaciężne w większości piechoty niemieckiej, rajtaria i osławiona gwardia królewska. Odwód stanowiło tu około trzy tysiące węgierskiej piechoty. Hetman Potocki ostro krytykował takie rozwiązanie, ale w końcu ustąpił i chcąc nie chcąc, zaakceptował koncepcję króla.
Jan Kazimierz, stanął w środku szyku. Hetmanowi Potockiemu powierzył prawe skrzydło, dodając do pomocy mniej doświadczonych dowódców: Lanckorońskiego, Koniecpolskiego i Jerzego Lubomirskiego. To wsparcie miało się szczególnie przydać, gdyż krakowskiego kasztelana, jak w bitwie pod Korsuniem, przerosła bitwa i w decydującym momencie batalii już „niedomagał”, z nadmiaru wypitego wcześniej wina. Lewe skrzydło przypadło Kalinowskiemu z Wiśniowieckim, wsparci przez wojewodę brzesko-kujawskiego Jana Szymona Szczawińskiego. Rola rezerwy na skrzydłach przypadła pospolitemu ruszeniu.
Nastroje w polskich szeregach były o niebo lepsze niż dnia poprzedniego. Wykorzystano do tego stary jak świat patent. Skuteczny nawet dziś. W obozie rozeszła się pogłoska o ukazaniu się Świętego Michała grożącego mieczem chanowi i to w zupełności wystarczyło, by większość żołnierzy w to uwierzyła i z wiarą w zwycięstwo stanęła do boju 30 czerwca. Z powodu na mgłę wojsko polskie dopiero około godziny dziesiątej ujrzało nieprzyjacielskie szyki. Ich trzon stanowiła jazda, łącznie prawie sześćdziesiąt tysięcy ludzi, za którą stała piechota. Lewą skrzydło zajmowali Tatarzy, prawą zaś Kozacy. Na maleńkich wzniesieniach wrogiego ugrupowania postawiono ogromny tabor.
Kilka ładnych godzin trwała wymiana ognia. Król Jan Kazimierz pod groźbą surowych kar zabronił wdawać się w "harce" (pojedynki) z wrogiem i łamać w ten sposób szeregi. Ogień dział polskich zbierał krwawe żniwo. Około godziny piętnastej, widząc po kozackiej stronie próby naprawy struktur obozu, Jarema Wiśniowiecki poprosił króla Jana o zgodę na atak i po jej akceptacji uderzył na kozaków na czele około osiemnastu chorągwi jazdy (Radziwiłł wspomina o dwunastu chorągwiach), wsparty przez pospolite ruszenie na skrzydłach. Jak napisał później Jan Widacki, „tak rozpoczęła się jedna z najwspanialszych szarż w dziejach jazdy polskiej”.
Jak pisał w swej książce "Chmielnicki. Burzliwe losy Kozaków" Pan Sławomir Leśniewski: "Jarema wyzywał los. Niechroniony zbroją, z odkrytą głową — niczym wicher poprowadził rozpędzoną masę koni i ludzi na Tatarów i przemieszane z nimi pułki Kozaków. Polacy wpadli w nieprzyjacielską ciżbę i natychmiast zostali przez nią otoczeni. Jedynie ogromna kurzawa i nieludzki wrzask wskazywały miejsce ich walki. Księcia wsparły oddziały pospolitaków i kozacka jazda, nie wytrzymawszy impetu ataku, podobnie jak masy piechoty zaczęła się cofać ku taborowi. Rozpędzony Jarema dotarł do niego po ich karkach i wręcz rozerwał trzy pierwsze rzędy spiętych łańcuchami wozów. Ale ścianę taboru tworzyło dziesięć rzędów i bez piechoty nie istniała jakakolwiek szansa na jego zdobycie. Zresztą sytuacja szybko się zmieniła. Smagana ogniem od czoła i zajeżdżana z boku przez walczących nad podziw dzielnie Tatarów nurredina jazda księcia znalazła się w dramatycznym położeniu. Jedna z chorągwi została wybita niemal do nogi, to samo mogło spotkać pozostałe. Wiśniowieckiemu i jego żołnierzom nie dane było jednak zginąć. Pomimo znacznych strat zdołali wycofać się na linię wyznaczoną przez oddziały centrum."
Gdy losy bitwy nadal się ważyły, Polakom z pomocą przyszedł szczęśliwy los, a właściwie dwa. W pierwszej kolejności Jan Kazimierz cudem uniknął śmierci, gdy jego orszak został ostrzelany z dwóch armat, a jedna z kul niemal go musnęła. Niedługo później kula armatnia wystrzelona w kierunku pocztu chana, rozpoznanego przez tłumacza Aleksandra Otwinowskiego po charakterystycznej białej chorągwi, zabiła jednego z towarzyszących mu dostojników. Islam Gerej, wcześniej już ranny w nogę, przeżył szok i stracił resztę zapału do bitwy. Chan dał dał znak do odwrotu. I jak słusznie zauważył kanclerz litewski — „cały ten olbrzymi tłum barbarzyńców zwrócił się wtedy do ucieczki, tak że nasza jazda, kiedy owi barbarzyńcy pędzili w popłochu, ledwo mogła zetrzeć się wręcz”.
Ordyńców ogarnęła panika i uciekli z pola bitwy, pozostawiając Kozaków swojemu losowi. Ci jednak nie mieli zamiaru kapitulować – okopali się i skutecznie odparli kilka ataków polskiej jazdy. Otoczeni, pozostawieni na pastwę losu nie mogli się jednak wycofać.
Bitwa miała swój finał dopiero 10 lipca. Panujące w wymęczonym długim oblężeniem kozackim taborze zamieszanie wykorzystali Polacy, którzy dokonali istnego pogromu kozackiej czerni (chłopów). Bitwa berestecka zakończyła się niewątpiwie wygraną, lecz jak się miało później okazać, niewykorzystaną.
Wielu ludzi zginęło w tych zmaganiach, nie tylko zwykłych żołnierzy, ale i możnych. Padli w bitwie m.in. Adam Kazanowski, Jan Stadnicki, Jerzy Adam Ossoliński. Późniejszy król Jan Sobieski po otrzymaniu rany w głowę dostał się do tatarskiej niewoli, z której odbili go towarzysze broni z Jerzym Lubomirskim na czele. Ranny Sobieski resztę bitwy spędził w polskim obozie. Więcej szczęścia miał jego brat Marek, który wsławił się na poli bitwy ścięciem samego Tuhaj-beja. W nagrodę za to król przyznał mu szalbę pokonanego.
Zwycięstwo beresteckie nie zostało wykorzystane przez Polaków. Przekonana o spełnieniu powinności szlachta wróciła do swych domów. Jej postawę, trochę złośliwie, acz prawdziwie podsumował świadek tamtych wydarzeń: „Chciało się do żon, do gospodarstwa, do pierzyn, a na pokrycie swego lenistwa wyszukiwali spod ziemi argumenta”
W zbiorach Muzeum im. Jerzego Dunin-Borkowskiego posiadamy cenny artefakt. Jest to szkic gobelinu "Bitwy pod Beresteczkiem", autorstwa Kazimierza Sichulskiego. Co ciekawe gobelin nigdy nie powstał. My zaś posiadamy szkic tej pracy. Znajduje się na ścianie Gabinetu numizmatycznego, w salach muzeum. Ł&J